Bardzo dawno opublikowałam rozdział pierwszy. Bardzo za to przepraszam. Teraz zaczynają się wakacje (wreszcie) i będę mieć czas na czytanie Waszych blogów. Dziękuję także za wskazówki, które mi udzieliłyście. Trochę siedziałam przed książkami i zobaczyłam jak mniej więcej pisze się dialogi. Nie będę już zanudzać :).
Szłam powoli na strych i ciągle mi się wydawało, że ktoś mnie obserwuje. Szybko oddychałam i nie potrafiłam uspokoić rozszalałego serca. Usłyszałam trzask i ciche piknięcia. Żarówka się spaliła, a ja podskoczyłam. Dlaczego jestem taka strachliwa? ,, Spokojnie, Alice, przecież żaden duch nie wyskoczy" pomyślałam i pokręciłam głową. Nie, to bez sensu, po co mam tam łazić? Wrócę do pokoju i później przyjdę tutaj z tatą. Tak, to jest najbardziej rozsądne.
Zaczęłam się wycofywać i kierować w stronę światła. Stare stopnie schodów trzaskały, kiedy na nich stawałam. Po co, do cholery, tu właziłam?
Nagle drzwi zatrzasnęły się przed moim nosem, a ciemność otoczyła mnie ze wszystkich stron. Cicho pisnęłam i cała zadrżałam. Coraz bardziej się denerwowałam, powoli dusiłam się w tym małym pomieszczeniu. Próbowałam otworzyć drzwi, ale coś je blokowało. Uderzyłam w nie kilka razy, ale nawet nie drgnęły.
- Ej, tato, otwórz, to nie jest zabawne! - krzyczałam i czułam jak strach powoli przejmuje nade mną kontrolę.
Nikt mi nie odpowiedział. Usiadłam na stopniu i schowałam twarz w dłoniach, zbierało mi się na płacz. Bardzo boję się ciemności, aż czasem nie mogę wziąć przez to wdechu. Usłyszałam cichy zgrzyt i powoli odwróciłam głowę. Drzwi się uchyliły. Zaskoczona wstałam i je otworzyłam. Z wielką ulgą wyszłam na korytarz. Ale coś mi nie pasowało, powietrze wydawało się być cięższe. Usłyszałam trzask, jakby ciężka, szklana waza rozbiła się na wiele kawałków. Pobiegłam do kuchni i rozejrzałam się. Wszystko było na swoim miejscu.
- Ale przecież stąd wydobył się hałas - mruknęłam do siebie i wzruszyłam ramionami. - Tato! - wydarłam się na cały głos, ale znów odpowiedziała mi cisza.
Chwila, chwila, gdzie jest Iris? Zawsze przybiegała, kiedy mnie usłyszała. Teraz dom świecił pustkami. Czyżby tata wziął psa na spacer? Nie, nie możliwe. Więc, w takim razie, gdzie się wszyscy podziali?
Poszłam do salonu i prawie zemdlałam. Iris leżała na ziemi, a dolną część pysku miała rozwaloną. Nie miała oka, po ciele łaziły muchy. Stół, ściana i podłoga były ubrudzone krwią. Zasłoniłam dłońmi usta i próbowałam nie zwymiotować. Smród był okropny, jakby suczka leżała tu przez kilka dni. Ciężko było mi wziąć wdech, dławiłam się. Byłam zbyt oszołomiona aby się rozpłakać. Wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do taty. Nie wiedziałam czy cokolwiek powiem, ale co miałam zrobić?
Po kilku sekundach usłyszałam znaną, wesołą melodyjkę. Nie rozłączyłam się. Powoli się odwróciłam, dźwięk wydobywał się z szafy. Serce waliło mi jak oszalałe, kręciło mi się w głowie i nie wiedziałam co zrobić. To najgorszy dzień w moim życiu, Boże, co się dzieje?
Powoli podeszłam do szafy, słyszałam jak coś głośno i nierówno oddycha. Wyciągnęłam dłoń i złapałam za uchwyt. Dziwne odgłosy nie ustawały, wyraźnie słyszałam dzwonek taty. Wzięłam głęboki wdech i ją otworzyłam. Nic tam nie było. Odetchnęłam. Taty komórka leżała na samym końcu półki. Ekran się świecił i delikatnie wibrowała. Sięgnęłam po nią i zastygłam.
Ktoś trzymał moją dłoń.
Przerażona spojrzałam w górę i krzyknęłam. Zobaczyłam ludzką twarz. Ona była... Bez oczu. Upadłam do tyłu i myślałam, że zaraz umrę. Usłyszałam szuranie i spojrzałam na bok. Ktoś rozmazał czerwoną krew na podłodze. Kiedy znów spojrzałam w stronę szafy... Była zamknięta.
,, Alice, źle się czujesz, masz halucynacje, tylko ci się wydaje". Odetchnęłam parę razy i obróciłam się na pięcie. Siedziała tam Iris z rozwaloną połową pyska i obserwowała mnie jakby nic się nie stało.
Obudziłam się i od razu usiadłam. Cała drżałam i nie mogłam się uspokoić. Zapaliłam nocną lampkę, a Iris uniosła łeb i oblizała się.
- Mój Boże, co to miało być - wyszeptałam.
Mój głos okropnie drżał, złapałam się za szyję, czułam się, jakbym miała tam niewidzialne liny. Nigdy, ale to NIGDY nie śnił mi się tak rzeczywisty, a zarazem przerażający sen. Za dużo cukru. Jednakże coś mnie ciągnęło w stronę strychu. Postanowiłam iść tam rano, kiedy będzie jasno, spokojnie.
Rozejrzałam się dookoła, cisza była tak przytłaczająca, że aż uszy zaczynały mnie boleć, a w mojej głowie powstawał obraz tej twarzy. Twarz nieposiadająca warg, tylko linie, mająca nos jak Voldemord i czarne dziury zamiast oczu. Nie no, Alice, przypomnij sobie wszystko i później bój się przez dwa tygodnie pieprzonego snu.
Usłyszałam tykanie i podskoczyłam. To tylko zegarek. Wstałam i chciałam go schować, ten odgłos piekielnie mnie drażnił. Wzięłam przedmiot w dłonie i spojrzałam na wskazówki. Zatrzymał się na drugiej w nocy. Duża wskazówka drgała i nie mogła się dalej poruszyć. Zaraz, skąd to się wzięło? Obróciłam zegarek i otworzyłam.
Nie miał baterii.
Spojrzałam przestraszona na Iris. Miała rozwaloną połowę pyska.
Obudziłam się wtedy tak naprawdę.
Co się ze mną dzieje?
- Cześć tato, dziś nie idę do szkoły - mruknęłam wchodząc do kuchni.
Tata wziął łyk gorącej kawy i położył na stole gazetę. Usiadłam naprzeciwko niego i złapałam się za brzuch. Sen mnie totalnie wykończył, bolała mnie głowa, oczy mi spuchły i wydawało mi się, że mam gorączkę.
- Wiem, że niedługo wolne, ale wytrzymaj jeszcze...
- Nie o to chodzi. Całą noc nie spałam. Nie wiem co się dzieje, czuję się, jakby ktoś mnie obserwował. Ja...
- Dobrze, zostań w domu - przerwał mi, a ja z zaskoczeniem na niego spojrzałam.
Był śmiertelni poważny, wręcz przerażający. Usta miał zaciśnięte i nie patrzył się na mnie. Po kilku minutach ciszy wstał i poszedł do pracy. Nawet nie zjadł śniadania.
Dobermany. Psy, które nie wysiedzą godziny w miejscu, niby agresywne, ale kochane. Szybko się uczą. Taka jest moja Iris.
Ubrałam bokserkę i krótkie spodenki, założyłam adidasy i wzięłam suczkę na podwórko.
- No co, mała? Ścigamy się? - zapytałam, a ona jak piorun pobiegła drogą.
Zaśmiałam się, ale po chwili przypomniał mi się ten przerażający sen. Skrzywiłam się i wzdrygnęłam. Dobra, Alice, nie myśl o tym. Od zawsze zaliczałaś się do osób dosyć nienormalnych.
Założyłam słuchawki i włączyłam pierwszą lepszą piosenkę. Codziennie biegam z Iris, przy tym lubię słuchać muzyki. Po godzinie obydwie byłyśmy zmęczone. Stałyśmy obok sklepu pani Boots, więc postanowiłam, że do niej pójdę.
Weszłam do małego budynku z psem i się rozejrzałam. O tej godzinie nikogo tutaj nie ma. Przed ladą stała starsza kobieta z brązowymi, pofarbowanymi włosami i błękitnymi, tajemniczymi oczami. Uśmiechnęła się szeroko, odwzajemniłam jej gest.
- Dzień dobry - powiedziałam.
Skinęła mi głową.
- Widzę, że jesteście zmęczone. Weź Alice sobie wodę z półki, a ja naleję trochę dla Iris - powiedziała i wyszła na zaplecze.
Po chwili wróciła z miską, położyła ją na ziemi, a suczka zaczęła pić. Mi jakoś się nie chciało.
- Wagarujesz? - zapytała się mnie, a ja się zaśmiałam.
- Nie za bardzo. Mam przerażające sny, rano zachowuję się jak zombie, to jest chore...
Pani Boots zmarszczyła brwi.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Potaknęłam głową. Ta kobieta chyba jest jakąś wróżką, czy coś takiego. Czasem przychodzą tu ludzie i proszą o wytłumaczenie snów. Ktoś sobie pomyśli, że to jakieś bujdy i stara kobieta zarabia dodatkowo kilka groszy, ale coś w niej jest. Kiedyś przygotowywała mnie do testu z matematyki, a na sprawdzianie były te same pytania, które sama wymyśliła. Identyczne. To nie może być przypadek.
- Byłam na schodach prowadzących na strych. Ktoś mnie obserwował. Chciałam stamtąd wyjść, ale drzwi zamknęły się przed moim nosem. Próbowałam otworzyć, ale nie mogłam. Kiedy dałam sobie spokój, same się otworzyły. W domu nikogo nie było, powietrze wydawało się cięższe, źle się czułam. Znalazłam martwą Iris. Przestraszona zadzwoniłam do taty, ale usłyszałam jego dzwonek w szafie. Otworzyłam ją, telefon był na samym końcu półki. Chciałam go wziąć, ale ktoś złapał mnie za dłoń. Jakaś dziwna i przerażająca istota bez oczu. Upadłam, szafa się zamknęła, a potem zobaczyłam Iris, która siedziała i patrzyła się na mnie z rozwalonym pyskiem. Nagle się obudziłam, wszystko było okey. Usłyszałam tykanie zegarka, wzięłam go w ręce, otworzyłam... Nie było w środku baterii. Iris znów miała rozwalony pysk. Po tym znów się obudziłam - powiedziałam i znów zawładnęła mnie dziwna i przerażająca siła.
Pani Boots potaknęła głową.
- Każdy sen coś znaczy, nawet najmniejsze szczegóły. Musisz myśleć, Alice. Pomogę ci w tym, ale sama musisz to rozwiązać. Na początku zostało pokazane miejsce.
Zmarszczyłam brwi i się zamyśliłam.
- Tam muszę się znaleźć. Ale mnie ktoś zamknął, dlaczego?
Pani Boots postukała palcem wskazującym w skroń.
- Ale potem sam wypuścił.
Spojrzałam na nią zaskoczona i klasnęłam w ręce.
- To coś chce powiedzieć, że nie chce mi zrobić krzywdy. Byłam sama w domu, ale ktoś przy mnie czuwał. Czyli nie jestem sama.
- Znakomicie. Znalazłaś martwą Iris, która później była żywa.
- Osoba, która umarła, ale żyje. To jest dziwne - skomentowałam, ale kobieta pokręciła głową.
- Sny są prawdą, Alice. Musisz im zaufać - powiedziała, a ja potaknęłam głową. Iris szturchnęła mnie nosem, a ja ją pogłaskałam.
- Okey. Zadzwoniłam do taty, a jego telefon był w szafie. Tego nie rozumiem.
- Coś od niego oczekujesz, ale sama tego nie wiesz. Pomyśl czym jest telefon.
Samoczynnie wzięłam do ręki mojego Samsunga i mu się przyjrzałam.
- Zapisuje się tam informacje, kontakty, SMS-y, rozmowy...
- A co może być zamiast tego?
Nastała cisza i tylko głośne oddychanie Iris ją przerywało.
- Chce pani powiedzieć, że tata ukrywa coś na strychu?
Kobieta potaknęła głową z uśmiechem. Wtedy mnie olśniło. To było nagłe i niezwykłe. Odsunęłam się gwałtownie od blatu, a Iris uniosła do góry uszy.
- Pamiętnik. Tata trzyma tam pamiętnik.
- Biegnij szybko do domu, bo nie wytrzymasz...
- A ta kreatura? - przerwałam.
- To coś co chce cię powstrzymać, Alice. Więc już lepiej idź.
Tata wróci za trzy godziny. Co mam robić? Co, do cholery, mam robić? Łaziłam kilka minut po domu, a Iris za mną wiernie podążała. Aż wreszcie się przełamałam i otworzyłam drzwi. Zapaliłam światło i weszłam po schodach na górę. Próbowałam otworzyć drzwi od strychu, ale nie mogłam. Super, zamknięte na klucz. Ale gdzie on może być? Tam gdzie wcześniej telefon.
Zbiegłam na dół i stanęłam przed szafą. Serce mi waliło, bałam się, że znów coś wyskoczy. Ale obecność żywej i całej Iris dodawała mi otuchy. Otworzyłam ją i stanęłam na palcach. Na półce leżał kluczyk. Szybko go wzięłam i odetchnęłam. Okey, nic się nie stało.
Kilka sekund później włączyłam światło na strychu i kichnęłam. Za dużo brudu.
Pomieszczenie było dosyć duże, meble były zakurzone, a na ziemi walały się papiery. Nikt tu dawno nie sprzątał. Włączyłam muzykę i rozpoczęłam poszukiwania. Z pół godziny szperałam w każdej szafce i kartonie, ale nic ciekawego nie znalazłam. Iris na początku obserwowała mnie bacznie, ale znudzona po kilkunastu minutach położyła się i przymknęła oczy. Wyłączyłam muzykę i już miałam zrezygnować, kiedy usłyszałam tykanie. Zamarłam i obróciłam się. Za drzwiami stał stary zegar. Otworzyłam go i znalazłam notes.
Taty pamiętnik.
Zamknęłam strych i odłożyłam kluczyk na miejsce. Wraz z Iris pomaszerowałyśmy do mojego pokoju, usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać pamiętnik. Na początku nic nie było. Tylko o studiach, nauce, o tym, że pragnie być lekarzem... Ale potem były trzy puste kartki, a dalej niestarannie zapisane zdania i myśli. Dziwne, tata wszystko robi idealnie i starannie.
Nie wiem co robić. Log nie jest zwykły. Tak samo Harr. Jeden upadł, choć wydaje się być dobry. Uratował mnie, bo tamten chciał mnie zabić. Przy tym stracił coś ważnego. Nazywa to Driagą. Jest w połowie ośmiornicą?
Harr poszedł, on ucierpiał, jednak już nic nie może stracić. Em jest w ciąży, ale długo nie pożyje. Już zdecydowała. Użyję Czarnego Zioła, aby JĄ uratować. Jeżeli ONA to widzi, niech przeczyta ulubioną baśń. Będzie wiedzieć. I jeszcze jedno. Jeżeli zaatakują, on przyjdzie.
Koniec. To był koniec. Prawie nic z tego nie rozumiałam. Log? Harr? Jeden upadł? Co to ma znaczyć? I ulubiona baśń...
Schowałam pamiętnik pod poduszkę i pobiegłam do pokoju taty. Iris za mną podążyła.
Mój tata ma prywatną biblioteczkę, znalazłam tam starą książkę i ją otworzyłam. Zaczęłam czytać na głos.
- Był pewien mężczyzna, który szukał przyjaciela. Czuł się bardzo samotnie, potrzebował czyjegoś wsparcia. Pewnego razu spotkał Śmierć i zakolegował się z nią. Mężczyzna znalazł żonę i razem mieli syna. On dostał od Śmierci niesamowite ziele, które potrafi uzdrowić każdego. Jest tylko jeden warunek. Jeżeli Śmierć będzie obok głowy chorego, można go uleczyć. Jeżeli obok stup, jego czas już mija. Pewnego razu chłopak złamał obietnicę, ale Śmierć go lubiła i przebaczyła mu. Lecz jemu urodziło się dziecko, strasznie chore, które miało umrzeć. Znów złamał przysięgę. Śmierć obrażona opuściła go, ale przy dziecku została...
Usłyszałam jak drzwi się otwierają. Zamknęłam w pośpiechu książkę i położyłam na miejsce. Szybko wybiegłam z pokoju i pobiegłam na dół. Tata wydawał się być szczęśliwy.
- Dziś zdarzył się cud. Uratowaliśmy mężczyznę chorego na raka...
- Tato, kim ja jestem? - zapytałam, a on pobladł.
Mam nadzieję, że się spodobało. Przepraszam za literówki i interpunkcje, ale ja zawsze popełniam błędy. Proszę o szczery komentarz :).